Archive for the ‘warszawskie sklepy winiarskie’ Category

Wino bez "ę" i "ą"

11 sierpnia, 2009

Chignin Bergeron G. Berlioz

Phillippe de Givenchy sprzedając swoje wina, rzadko bawi się w opisywanie ich smaków i aromatów. Mówi: „To jest wino powietrzne” albo „blisko ziemi”. Czasem stwierdza po prostu:  „bardzo piękne wino” lub obdarza butelki ulubionym przymiotnikiem: depouillé, który nie tak łatwo przełożyć na polski. Tłumacząc dosłownie znaczy to tyle, co ogołocone. Słownik Petit Robert mówi nam, że un vin depouillé – to wino pozbawione zmętnień, przejrzyste; słownik leksyki winiarskiej dodaje, że często określa się w ten sposób wino stare, pozbawione materii, rozwodnione. Z pewnością żadnego z tych znaczeń nie ma na myśli Philippe, gdy mówi o Chignin Bergeron Domaine G. Berlioz 2006.

Odwołuje się raczej do zastosowania, jakie słowo depouillé znajduje w opisie wyzbytego ornamentów stylu literackiego. Wino depouillé, jak to rozumiem, jest proste i bezpretensjonalne, sans chichi et niania – jak głosi inna etykieta obecna  w La Cave – czyli krótko mówiąc: bez „ę” i „ą”. Chignin Bergeron od Berlioza to niewątpliwie wino pełne, czyste, które uderza raczej intensywnością aromatu niż jego wielowarstwowością i wyczuwalną już w nosie słodyczą. Główne nuty to owoce tropikalne i szczypta azjatyckich przypraw. Gilles Berlioz ma ponoć najniższe zbiory w Sabaudii (40 hl/ha) i zbiera winogrona późno, stąd wysoki cukier i duża koncentracja.

Degustowaliśmy Chignin Bergeron 2006 podczas panelu w Magazynie i jak słusznie spostrzegł mój redakcyjny kolega Wojtek Bońkowski, zważywszy na jego pochodzenie z chłodnego, bądź co bądź, górskiego klimatu i szczep roussanne, który zwykle charakteryzuje się wysoką kwasowością, wino to zaskakuje słodyczą. Choć niewątpliwie jest ona równoważona mineralnością i pikantnym finiszem.  Jednak kadmowa żółć, słodki bukiet, miękka faktura, kremowa wręcz konsystencja i ogólna krągłość tego wina każą mi myśleć o barokowych kształtach Rubensa. Czy Rubens w swym przepychu był depouillé? W pewnym sensie, rzecz jasna, był. Proponował czystą, pozbawioną zahamowań – fakt – chwilami przytłaczającą zmysłowość. I być może w tym kontekście trzeba umiejscowić wino Berlioza, które ma w sobie coś z gorącego uścisku. W sam raz na dobry początek wieczoru. Gdybyśmy jednak chcieli je podać do kolacji, nie poszłoby już tak gładko. Zabrałam niewypitą na panelu resztkę do domu. Wypiliśmy ją z E. do risotto z kurkami. Ze smakiem. Bez ekstazy. Rubensowska słodycz przytłoczyła wszystko. Jednak rozmarzyłam się. A gdybym tak zrobiła tuńczyka z cebulowo-mangowym chutneyem. Albo krewetki w czerwonym curry… I tarte tatin na deser albo po prostu szarlotkę… Philippe mówi, że to wino świetne do homara. Takiego prawdziwego. Bretońskiego. Świeżego. Gdybyście znaleźli takiego nad Wisłą, koniecznie mnie zaproście. Przyjdę z Berliozem.

La Cave Philippe de Givenchy

2 sierpnia, 2009
Philippe de Givenchy

Philippe de Givenchy

Istnienie La Cave Philippe de Givenchy przy ulicy Wilczej 28 odnotowało już wiele blogów. Pisał o tym miejscu Voyage, Warsaw Insider i Spacerownik. Zostało ono naniesione na ekoetyczną (sic!) mapę stolicy. Bo też i temat sam w sobie jest wdzięczny. Francuz w Warszawie. Arystokrata w suterenie. Były szef kuchni i właściciel paryskiej restauracji odznaczonej gwiazdką Michelina, który żyje w kraju, gdzie o francuskiej finezji można sobie jedynie pomarzyć. Daleki krewny kreatora mody sprzedający wina. I to ekologiczne. W dodatku piszący wiersze. Bez certolenia się ze słowami. Jest czym epatować mieszczucha.

O atrakcyjności pomysłu de Givenchy’ego może świadczyć fakt, że przez dwa tygodnie obecności La Cave na Facebooku zyskała ona 405 znajomych. Pozostaje mieć nadzieję, że poza sprzyjaniem idei, piją oni również wino. Pomijając bowiem barwną biografię właściciela i modną dziś ekologię, La Cave jest miejscem szczególnym ze względu na sprzedawane w niej wina. I na przekór całej otoczce, jest też miejscem cichym. Są tu w końcu apelacje nie tak dobrze znane w Polsce: Corbières, Cahors, Anjou, Coteaux du Layon, Chignin Bergeron…Bez oglądania się na to, co sprzedają inni, Philippe de Givenchy, oferuje wyłącznie to, co mu dobrze pachnie i co go urzeka. Dlatego warto z nim rozmawiać o winie. Nawet jeśli nie znamy francuskiego. De Givenchy żonglując francusko-polsko-angielską mieszanką naocznie udowadnia, że 90% komunikacji jest pozawerbalne. Poza tym jego wina mówią same za siebie. Choć trzeba dodać, że nie są to wina nadmiernie ekstrawertyczne. Wymagają skupienia, swego rodzaju przestawienia uwagi. Często kryją aromaty nieoczywiste, do których nie jesteśmy przyzwyczajeni. Nie tak prosto jest je wyróżnić i nazwać. Zaskoczenie bywa jednak największą przyjemnością.

O winach de Givenchy’ego wkrótce.

Philippe & Hugues de Givenchy

Philippe & Hugues de Givenchy

Numerous blogs have already noted La Cave Philippe de Givenchy, located at 28 Wilcza in Warsaw. The magazines Voyage, Warsaw Insider and Spacerownik have all written about this spot, and it can be found on the “ecoethical” (sic!) map of the capital. In fact, the shop spins its own irresistible story—a Frenchman in Warszawa; an aristocrat in a basement; Former executive chef and owner of a Michelin-starred Parisian restaurant, now residing in a country where real French finesse is at best a fantasy. A distant relative of the famous fashion designer, selling wine to Poles. Organic wine, at that. Who writes poetry. And doesn’t coddle his words. Yes, there’s plenty to épater le bourgeois.

In just two weeks on Facebook, Givenchy’s store had a crowd of 405 friends. I hope these folks don’t just like the idea—they also drink wine. Because it’s not just the fact that organic is in, and it’s not just the owner’s colourful biography: it’s the wine itself that makes La Cave so noteworthy. And despite the buzz, the shop itself is a quiet spot, filled with apellations not very well known in Poland, such Corbières, Cahors, Anjou, Coteaux du Layon and Chignin Bergeron. Without giving a thought to what’s on other wine merchant’s racks, Philippe de Givenchy sells only wines he delights in, which is also why it’s very worthwhile to have a conversation with this man about wine. Even if we don’t speak French. As he juggles his franco-ponglish mix, de Givenchy actually proves that ninety percent of communication is non-verbal. Plus, it helps that the wines speak for themselves. Keep in mind, however, that these are not extrovert wines. They demand concentration and a kind of shifting of attention. Often, they hide unfamiliar, unobvious aromas, very challenging to discern or describe. But isn’t surprise possibly the greatest of pleasures?

More soon on de Givenchy’s wines.